Od pewnego czasu kłębi się we mnie nie zliczona ilość rozterek/uczuć. Ostatni raz czułam coś takiego, gdy miałam jakieś 13 lat. Jestem wdzięczna (komukolwiek/czemukolwiek) za moje szczęście i za to co mam. Pięknie jest posiadać cel do którego dążenie sprawia przyjemność. Pięknie jest również (choć kłopotliwie) zagłębiać się w swoją strefę uczuciową. Zapewne, każdy pod tym względem jest skomplikowany i chyba dlatego jest to temat nie do wyczerpania dla kompozytorów. Jeśli chodzi o mnie to mam tendencję to utrudniania sobie życia dla większej satysfakcji przy osiągnięciu celu. Często czuję "tam" wewnątrz roztarganie emocjonalne ale zawsze mam iskierkę, która sprawia, że czuję się z tym szczęśliwa. Zawsze mogę dać komuś choć odrobinę szczęścia i sprawić, że choć raz podziękuje mi za to, że jestem. Te stan choć "dołujący" ma swoje dobre strony. Dzięki niemu odtwarzam dawno zapomnianą play listę obleganą przez miłosne piosenki, które albo przywracają stare wspomnienia albo tworzą nowe.
Podsumowując...
Nadzieja, która często gwarantuje ból może być źródłem radości, szczęścia, miłości.
Dziękuję.